SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Dlaczego „Emily w Paryżu” nieznośnie świergocze? Recenzja czwartego sezonu hitu Netfliksa

„Emily w Paryżu” to jeden z flagowych seriali Netfliksa. Opowieść o Amerykance w Paryżu w 2020 roku zachwyciła widownię na całym świecie. Jej miłosne perypetie fascynują widzów na równi z „Bridgertonami”. Jeśli jednak wcześniej nie oglądaliście tej produkcji, jej estetyka może doprowadzić do rozstroju żołądka. Możecie więc „po francusku” zjeść ją dużą łyżką, albo ominąć deser i poszukać czegoś innego.

„Emily w Paryżu”, Netflix„Emily w Paryżu”, Netflix

„Emily w Paryżu” to projekt Darrena Stara odpowiedzialnego m.in. za sukces „Seksu w wielkim mieście”. Star stworzył, albo brał udział w produkcji najważniejszych amerykańskich seriali dla młodych dorosłych i kobiet. Wystarczy wspomnieć „Beverly Hills 90210”, „Melrose Place”, czy „Younger”. Wydaje się, że ma świetną intuicję i wie, jak opowiadać współczesne bajki. Sukces komercyjny jego seriali dowodzi, że to on ma rację. Dlaczego więc „Emily w Paryżu” jest tak nieznośnie wtórna i źle zagrana?

Czy Darren Star rozumie kobiety?
Wszystko wydaje się być na miejscu i we właściwym momencie – zabawa mediami społecznościowymi, humor, bohaterka wrzucona w europejski kontekst, historie miłosne, dylematy, przyjaciółki, praca pełna wyzwań. Ale ten banał ogrywany raz po raz od wczesnych lat 90. bardzo doskwiera. Wsłuchajcie się w to, jak mówią bohaterki i jak dziwnie brzmią ich rozmowy.

Emily (w tej roli Lily Collins) dyskutuje ze swoją przyjaciółką Mindy w scenie otwierającej czwarty sezon, a właściwie jedna czeka, aż druga będzie mogła wygłosić swój bon mot i odwrotnie. Nie jest to zarzut do aktorek, ale do konwencji i estetyki serialu, który jest tylko i wyłącznie wysokobudżetową operą mydlaną. Wypowiedzi bohaterek dudnią w uszach tak samo donośnie, jak podczas „Awantury o kasę” słowa Krzysztofa Ibisza mówiącego do publiczności zgromadzonej w studiu: „Biorę po 200 zł z konta każdej drużyny i słucham państwa”. A podobno tylko na deskach teatru tak trzeba, żeby usłyszały ostatnie rzędy…

„Emily w Paryżu” – por czy porn?
„Seks w wielkim mieście” też ma w swojej historii dwa słynne odcinki zatytułowane „Amerykanka w Paryżu” i również ogrywały one znane schematy dotyczące Paryża. Carrie nosiła beret, kupowała bagietki, siedziała w kawiarni, myśląc o swoim życiu, ale za chwilę wdepnęła w psie odchody i trochę „otrzeźwiała”. To zabawne, jak Amerykanie nie radzą sobie z pokazywaniem Paryża w realistyczny sposób, ale „Emily w Paryżu” to jest inny poziom tego „nieradzenia sobie”. Odcinków nie łączy spójna narracja, a jedynie „gagi”, które momentami przypominają pretekstowe sceny z filmów pornograficznych.

Gdy Emily spotyka Gabriela (Lucas Bravo) przed drzwiami jego mieszkania i widzi, że ma opatrunek na dłoni, od razu biegnie na pomoc, bo przecież dorosły mężczyzna nie podoła takiemu zadaniu jak przekręcenie klucza w zamku, mając zabandażowaną rękę. Powinien starać się o rentę inwalidzką, biorąc pod uwagę, jak bardzo nie radzi sobie z rozpakowaniem zakupów składających się z ziemniaków i pora (por to ulubione warzywo Gabriela, zawsze dumnie nosi je w torbie z zakupami). Pretekstowość fabularna (warto wspomnieć też komedię pomyłek w scenie pod prysznicem, w odcinku trzecim) w serialu zdumiewa, ale i bawi, bo ten serial jest zabawny, przypuszczam jednak, że dla części widzów, z innego powodu niż założył to jego twórca.

Emily to przykład ratowniczki, każdego z mężczyzn musi wybawić z opresji. Gabriel po oparzeniu w pracy, wymaga pomocy, podobnie jak Alfie (Lucien Laviscount) na siłowni. Bohaterka biega od jednego mężczyzny do drugiego, próbując ratować ich przed własną destrukcyjną siłą; w końcu łamie im serca, uroczo się przy tym uśmiechając.

Przez garderobę do serca?
Druga z bohaterek, Mindy Chen (Ashley Park) mierzy się z własnymi problemami. Musi zdobyć pieniądze, żeby wystąpić na Eurowizji (warto podkreślić, że aktorka ma talent wokalny i śpiewa wszystkie piosenki, które słyszymy w serialu). Ona i Emily szczebioczą o tym podczas kolejnego spotkania, zastanawiając się, dlaczego ich życie jest takim koszmarem. Można odnieść wrażenie, że same aktorki nie dowierzają, że muszą co chwila robić dramatycznie smutne miny i ekscytować się sprawą niewartą uwagi.

Collins i towarzyszący jej aktorzy nie są mistrzami swojego rzemiosła (widać to w jednej z pierwszych scen drugiego odcinka, kiedy bohaterka usiłuje wykrzyczeć, że ma wszystkiego dosyć, co wypada kuriozalnie). Zauważcie, że bohaterki i bohaterowie – zupełnie jak w operze mydlanej – chodzą i rozmawiają, wszystko dzieje się poprzez mówienie, knucie, odkrywanie tajemnic. Emily biega bez celu i sensu, ciągle jest w ruchu, od jednego spotkania do drugiego. Spotkania kompletnie bez znaczenia, ale bohaterka przekonuje nas, że właśnie ważą się losy świata.

Emily dekonspiruje inną kobietę, chociaż to zupełnie nie jej sprawa, żeby wtrącać się w cudze relacje, ale oczywiście to ona czuje się w tym wszystkim ofiarą. Z kolei Mindy znieważona przez ojca swojego partnera i przez niego samego również, wybacza mu wszystko, zyskując dostęp do przepastnej garderoby (scena, w której bohaterka przechadza się po garderobie i rozmawia z sukienkami jest dosyć… nieznośna). Trudno traktować emocje bohaterek i bohaterów jako prawdopodobne psychologicznie; gdyby tak uczynić, okazałoby się, że stawia to nas jako gatunek w nie najlepszym świetle.

„Emily w Paryżu” - czy warto obejrzeć?
„Emily w Paryżu” nie jest serialem, który ujawnia jakąś prawdę emocjonalną. Ukazuje zarówno mężczyzn, jak i kobiety w bardzo stereotypowy i często krzywdzący sposób. Nie jest to serial w żaden sposób „dziewczyński”, ani emanujący girl power. To niestety pomysł mężczyzny, uparcie eksploatującego narrację rodem z lat 90., co udowodnił już w serialu „Younger”. Tamta produkcja była w połowie tym, czym obecnie jest „Emily w Paryżu” – nonsensem o relacjach i emocjach, oderwanym od tego, co czują i czego pragną ludzie, bez względu na płeć.

Praca Emily to kolejny wątek mający dowodzić kreatywności i pasji bohaterki. Problem w tym, że nie wiadomo dokładnie, na czym ona polega i kiedy ją wykonuje? Bohaterka ma jeden moment, gdy błyszczy proponując strategię reklamową, ale – jak to zwykle w operach mydlanych bywa – jej pomysłowość opiera się na chwytliwym sloganie, nie stoi za tym żadna przemyślana kampania poparta badaniem grupy odbiorczej.

W pięciu odcinkach czwartego sezonu „Emily w Paryżu” (część druga sezonu będzie miała premierę 12 września) dzieje się niewiele i to właśnie nuda jest najbardziej frustrująca, podobnie jak brak pomysłu na rozwój bohaterek i bohaterów oraz ciągłe przekładanie tych samych puzzli i próby wciśnięcia ich w inne miejsce. Schematy fabularne znane z innych telenowel komediowych, jak np. „Brzydula Betty” i serialu, jak „Younger”, trącą już myszką i nie są w żaden sposób zabawne, ani urocze. Oglądacie na własną odpowiedzialność.

Serial „Emily w Paryżu” dostępny jest na Netfliksie.