Tomasz Lis ujawnia kulisy swojego zawieszenia
"Kłamliwe, oświadczenie TVN odczytane w Faktach, z którego wynika, ze toczą się jakieś rozmowy. A takich rozmów nie było, także w kolejnych dniach"
- Nie zdarzyło się nic, co wskazywałoby na to, że można by mnie nazwać kandydatem na prezydenta. Sondaż nie czyni nikogo kandydatem. Jolanta Kwaśniewska nim nie jest, prawda? - mówił wczoraj rano w TOK FM Tomasz Lis.
O wydarzeniach z poniedziałku:
- Zdawało mi się - opowiadał Lis - że w formie, ktoś powie za mało stanowczej, a według mnie ironiczno-dowcipnej, zdementowałem w "Newsweeku" informacje o swoich ewentualnych planach polityczno-prezydenckich. Powiedziałem: spytajcie mnie za 2 lata. Ktoś może uważać, że mogłem się jaśniej odciąć. OK. To zaproponowałem, przetnijmy spekulacje. Dziś w programie Fakty wygłoszę jakieś tam oświadczenie. Usłyszałem: OK. I to był koniec moich rozmów z przedstawicielami TVN. Z kim? Może bez nazwisk, bo każde słowo może być użyte przeciwko mnie.
Godzinę później dostaję pismo zwalniające mnie z obowiązku świadczenia pracy. Od tego momentu nie dzieje się już nic. Oprócz, w części kłamliwego, oświadczenia TVN odczytanego w Faktach, z którego wynika, ze toczą się jakieś rozmowy. A takich rozmów nie było, także w kolejnych dniach.
Nie jest też prawdą, że przedstawiono mi jakąś propozycje oświadczenia, którą odrzuciłem.
Wyjaśniam: ja cyrografu na byczej skórze podpisywać nie będę, nie widzę powodów by być jedynym obywatelem w 38 milionowym kraju, który zrzeka się swoich praw obywatelskich, niezależnie od tego czy mam jakieś aspiracje i plany.
I jeszcze jedna sytuacja. Dla mnie dość istotna. W programie, który razem z grupą ludzi tworzyłem od 6 lat, nie dając mi prawa głosu, wydano oświadczenie, w którym zostało powiedziane, że dla dobra tego programu, dla jego wiarygodności, byłoby lepiej żebym go nie prowadził. (...) Ja to wszystko muszę wziąć pod uwagę. (...) Nie wiem co się toczy po drugiej stronie, bo po mojej stronie też się coś toczy, jest to intensywne myślenie.
O sondażu:
Zacznijmy, od początku, bo nie wszyscy to muszą wiedzieć. To nie ja wpadłem na pomysł tego sondażu.
Nie mam pretensji do "Newseweeka", ani do innych dziennikarzy piszących później o tym, co się działo. Nikt mnie nie wpuścił w pułapkę. (...) Zresztą w sondażu byli także inni dziennikarze, na co nikt nie zwrócił uwagi.
Jedno zdanie w "Newsweeku" było nieprawdziwe, że moje spotkania promujące moją książkę jakoby wyglądały jak wiece wyborcze. Trochę oglądałem amerykańskie kampanie. Zaiste, to że przychodzi facet, nalewa sobie wody mineralnej i pięć minut mówi o książce, ma mało z tym wspólnego.
Faktem jest, że każde z tych spotkań zaczynało lub kończyło się pytaniem "A jak Pan tu pisze o Polsce, to czy Pan by nie kandydował..." Na początku odpowiadałem: nie ludzie, słuchajcie, nie chcę kandydować, nie mam takich planów. Moja książka nie jest o tym, że trzeba iść do pałacu, ale że my wszyscy musimy coś zrobić by w Polsce było lepiej.
W kolejnych spotkaniach już na początku mówiłem: nie mam planów kandydowania, ta książka nie ma z tym nic wspólnego. Ja za dużo wiem o kampaniach, żeby pisać taką książkę aż dwa lata przed wyborami.
O kandydowaniu:
Żakowski: No to jak, będziesz kandydował w wyborach prezydenckich czy nie?
Lis: Chyba Grodziska Mazowieckiego? Chcę być dziennikarzem i mam całkiem konkretne plany dotyczące wykonywania tego zawodu.
Co teraz robię? Bardzo szerokie konsultacje z przedstawicielami różnych środowisk - jak by powiedział Józef Oleksy. Jak na tymczasowo bezrobotnego mam całkiem dużo do roboty - dodał Tomasz Lis.
Dołącz do dyskusji: Tomasz Lis ujawnia kulisy swojego zawieszenia