Prof. Wiesław Władyka wspomina Daniela Passenta: "Mówił, że jest spełniony"
- Chyba przez ostatnią dekadę był człowiekiem zadowolonym z życia zawodowego i rodzinnego. Mówił, że od życia dostał wszystko: rodzinę, pracę, czytelników - pisze o zmarłym w lutym tego roku Danielu Passencie prof. Wiesław Władyka, publicysta i komentator tygodnika "Polityka". Pracowali tam wspólnie od 1985 r.
Daniel Passent zmarł 14 lutego 2022 r. Miał 83 lata. Był dziennikarzem i publicystą związanym z tygodnikiem "Polityka" od 1959 r., a także pisarzem, tłumaczem i satyrykiem. W latach 1997-2002 pełnił funkcję polskiego ambasadora w Chile. Od 2012 r. prowadził w Radiu TOK FM autorską audycję "Goście Passenta". Był autorem kilkunastu publikacji książkowych, m.in.: "Bywalec", "Bitwa pod wersalikami", "Obywatelu, nie denerwujcie się", "Co dzień wojna" (reportaże z wojny wietnamskiej), "Pan Bóg przyjechał do Monachium" (relacje z igrzysk w 1972 r.), "Rozbieram senatora" (relacje z USA), "Choroba dyplomatyczna" (wspomnienia z Chile), "Codziennik" (notatki z 2005 r.), "Passa" (wywiad rzeka przeprowadzony przez Jana Ordyńskiego).
Wspomina prof. Wiesław Władyka, publicysta i komentator tygodnika "Polityka"
Mówił, że "ja zawsze wracam". Wracał do redakcji "Polityki", z którą był związany od 1958 r., a bywało, że przebywał poza redakcją przez wiele lat.
To żydowskie dziecko, które cudem przeżyło Holocaust, przechowywane w ukryciu, które zdjęcie ojca dostało w Paryżu po kilkudziesięciu latach, a wyglądu matki nigdy nie poznało. Po wojnie wychowywany przez wuja Jakuba Prawina, którego kariera dała szansę mieszkania i edukacji w Berlinie, a potem studia w ZSRR; wnet Daniel mówił w kilku językach. Gdy już studiował w Polsce, szukał jakiejś pracy i choć był na ekonomii, trochę przypadek spowodował, że zajął się dziennikarstwem. Wylądował w "Polityce" jako stażysta w otoczeniu młodych i zdolnych. Po dziesięciu latach "Polityka" uchodziła za najlepsze pismo między Władywostokiem a Łabą, a Passent już był jej felietonistą, po wyjazdowych studiach na Harvardzie i Princeton, po reportażowej podróży do Wietnamu. Rósł on i rosło pismo, zwłaszcza że z honorem przetrwało Marzec'68 i hecę antysemicką.
Lata 70. zdawało się, że będą jego. Felieton czytany powszechnie, a on już był zaliczany do czołówki tego gatunku, a gatunek lokował się wtedy na samym Parnasie zawodowej piramidy. Zostaje sekretarzem redakcji, poprawia innych, wymyśla tematy, akcje i kampanie publicystyczne. Jak pisze Michał Radgowski w swojej książce „"Polityka" i jej ludzie” Passent niezwykle twórczo i wydajnie pracuje, w dużej mierze przyczynia się do sukcesów pisma, które cały czas rośnie. Ale pisze też, że młody kolega jest wyniosły, chyba zarozumiały, bardzo krytyczny, aż do granic okrucieństwa. Zatem człowiek sukcesu jeszcze do tego wiąże się z Agnieszką Osiecką, zakładają rodzinę, rodzi się córka Agata.
Czuł się zamknięty w jakiejś pętli
Niestety rodzina się rozpada, a "Polityka" wchodzi w kryzys. Bo koniec Gierka, potem "Solidarność" i stan wojenny. Zespół się kłóci, jedni idą w stronę opozycji, inni w stronę rządu z naczelnym redaktorem na czele. Następuje rozłam, zresztą w mieszkaniu Passenta. On sam decyduje się w piśmie zostać, bo - jak powie po latach - chciał je ratować jak też samego siebie. I jako zastępca Jana Bijaka prowadzi "Politykę" przez całą dekadę lat 80. Wyznacza linię polityczną, ostro atakuje opozycję (Michnik powie po latach, że nienawidził tych tekstów, bo były takie inteligentne), za co później przeprasza, bierze za całość odpowiedzialność, daje alibi, co - jak uświadamiano sobie w redakcji - pozwoliło przez zespół wydawać numery próbujące wprowadzać jakąś racjonalność do systemu nieracjonalnego. Jak też po prostu uratować tygodnik i doholować go do 1989 r. w zupełnie niezłej kondycji.
Passent objaśniał, że czuł się zamknięty w jakiejś pętli, był takim jakby balonem na uwięzi, w ogóle zrobiony w balona. Że chciał robić cokolwiek dobrego, że tak naprawdę to on wierzy tylko w maszynę do pisania. Gdy zacząłem pracować w "Polityce" w 1985 r., miałem wrażenie, że Daniel Passent miał poczucie głębokiego tragizmu swojej roli.
Doceniony autor felietonów
Po Okrągłym Stole w redakcji zaczęło dochodzić do głosu młodsze pokolenie, narastała, ale nie rewolucyjna, konieczność zmian. To z tego pokolenia wyłoni się w ciągu kilku następnych lat nowe kierownictwo redakcji i wydawnictwa z Jerzym Baczyńskim jako liderem.
Passent się odsuwa, nie chce wadzić, przeszkadzać. Wyjeżdża do Bostonu redagować "The World Press", równolegle pisze do "Polityki" felietony, potem zostaje ambasadorem w Chile, skąd już nie pisze, bo dostaje zakaz z MSZ. Na misji przeżywa trzech ministrów, gdy wraca do redakcji, uczestniczy w kolegiach, w przygotowywaniu nowej edycji, magazynowej swojego tygodnika, ale miejsca dla felietonów musi szukać w internecie, bo w piśmie nie ma miejsca. Nie zniechęca się, wnet okazuje się, że wygrywa swoisty plebiscyt na najlepszego autora tego gatunku w Polsce. I w chwale, pełnej krasie wraca na łamy.
Udziela wywiadów, wydaje książki, tłumaczenia, prowadzi promocje książek, publicznie troszczy się o stan współczesnego dziennikarstwa, prowadzi stałą, autorską audycję w TOK FM, a razem z córką podcast wspomnieniowy na portalu "Polityki".
Pogodzony ze swoim życiem
Wie, że musi się bez przerwy spowiadać się ze swoich lat 80., czyni to godnie i z otwartą przyłbicą, bardzo jednak przeżywa dziką lustrację, która go dotknęła, zwłaszcza że wzięli w niej udział koledzy dziennikarze, niektórzy niezwykle zajadli. Ta zadra zostanie w nim do końca życia.
Gdy na pięćdziesięciolecie "Polityki" pisałem książkę pt. „"Polityka" i jej ludzie”, wiele z Danielem rozmawiałem, to były świetne rozmowy. Z rozczuleniem mówił o swojej starej "Polityce", o tamtych redakcjach i kolegach, oczywiście trochę idealizował. Przyznawał, że z młodszymi kolegami, już w XXI w. nie zawsze potrafił nawiązać bliższy kontakt. Tym bardziej, że nie lubi biesiadować, nie znosi ani kawy ani alkoholu, lubi przede wszystkim pracę. Jest po prostu z natury takim oto urzędnikiem.
Chyba przez ostatnią dekadę był człowiekiem zadowolonym z życia zawodowego i rodzinnego. Mówił, że jest spełniony, że od życia dostał wszystko: rodzinę, pracę, czytelników. Robił wrażenie spokojnego, zrelaksowanego, refleksyjnego, pogodzonego ze swoim życiem. Córka Agata to podsumowała: "Tata, jak był młodszy, był bardziej nerwowy. Przypominał osobowością Kaczora Donalda". Ojciec się z córką zgodził: "Na starość się znacznie uspokoiłem. W młodości byłem twardszy i bardziej impulsywny". Przyznawał, że lubił komuś udowodnić, że ani myśleć ani pisać nie umie. "Dzisiaj mnie to nie bawi. Bardziej jestem skupiony na wartościach". I takim go odmłodzona redakcja znała i takim szczerze lubiła.
Tak jak miliony jego czytelników.
Dołącz do dyskusji: Prof. Wiesław Władyka wspomina Daniela Passenta: "Mówił, że jest spełniony"