Mateusz Damięcki: Mam taką gębę jaką mam i niektórzy uważają, że jest ładna
Zerwanie z dotychczasowym wizerunkiem, stereotypy, recenzje, seriale - o tym wszystkim rozmawiamy z Mateuszem Damięckim, który wcielił się w główną rolę, w nowym serialu Canal+ zatytułowanym „Prosta sprawa”.
„Prosta sprawa” to nowy serial Canal+, oparty na poczytnej powieści Wojciecha Chmielarza pod tym samym tytułem. Scenariusz napisał i całość wyreżyserował Cyprian T. Olencki, czyli twórca głośnej „Furiozy”. Opowiada historię bezimiennego bohatera, który przyjeżdża do Jeleniej Góry zwrócić dług przyjacielowi, a gdy odkrywa, że ten zaginął, postanawia go odszukać. Główną rolę gra Mateusz Damięcki, a partneruje mu m.in. Mateusz Kmiecik, w roli Czachy, lokalnego gangstera.
Zobacz: Dorota Kośmicka: Żałuję, że nie powstał trzeci sezon „Londyńczyków”
Małgorzata Major: Spotkaliśmy się kilka dni temu na pokazie przedpremierowym „Prostej sprawy”. Pierwszy odcinek chyba spodobał się widzom? Reagowali entuzjastycznie podczas emisji.
Mateusz Damięcki: Rzeczywiście, entuzjastycznie. Sam po raz pierwszy widziałem ten odcinek w całości. W trakcie dogrywania postsynchronów obejrzałem początek, aż do scen z moim tatą [mowa o pierwszym odcinku, gdzie w dwóch scenach występują razem Maciej i Mateusz Damięccy – przypis red.] i nic więcej, zbyt dużo wrażeń. Dopiero podczas pokazu okazało się, że to jest całkiem zabawny serial.
Może inaczej, jest dobrze wyważony, w odpowiednich momentach jest śmiesznie – na tyle, żeby rozładować napięcie, a w odpowiednich momentach jest tak, jak powinno być w dobry sensacyjnym akcyjniaku, czyli szybko, intensywnie i groźnie. Wtedy humor działa na zasadzie kontrapunktu. Scenarzysta, reżyser, operator, montażysta wykonali pracę, która ma sens i nic tam nie jest przypadkowe. Serial ma rytm. I jest dobrze poprowadzony. A to, co wydawało mi się na planie może zbyt dociśnięte, albo że to nie taki gatunek, ostatecznie się sprawdza. W efekcie elementy są połączone na zasadzie kontrastu.
Małgorzata Major: Co wypadło najlepiej?
Mateusz Damięcki: Kwestie wypowiadane przez Piotrka Adamczyka grającego Kazika [Piotr Adamczyk wciela się w postać szefa gangu – przypis red.], zestawione z tym, w jaki sposób poprowadzony jest Maciek Musiał i Mateusz Kmiecik, to jak Mateusz Więcławek wciela się w postać młodego ojca, który opiekuje się chorującą na raka córką, szybka Justyna grana przez Magdę Wieczorek i mój bohater, który niewiele mówi, ale sporo robi – to wszystko połączone ze sobą bardzo zmyślnym montażem, wywołuje kontrasty, zmiany kierunków, przez które widz nawet przez chwilę nie może czuć się wygodnie, ale dzięki temu też nie odczuwa znudzenia. Ogląda serial, podąża za bohaterami, za ich historią i doświadcza swego rodzaju rollercoastera emocji, bo jest na przemian śmiesznie, poważnie, zabawnie, smutno. Akcja zwalnia, żeby za chwilę znowu mocno przywalić.
Nie tylko ładny chłopiec w koszuli w kratę
Małgorzata Major: Czyli będąc na planie nie był Pan pewien efektu końcowego?
Mateusz Damięcki: Mam wyobraźnię, umiem czytać scenariusze i widzę to, ale potem w czasie realizacji, która nie jest chronologiczna aktor nie widzi całości. Widzi to reżyser, który wciąż jest na planie i zna przebieg każdej sceny. Na tym polega prawdziwa reżyseria – prowadzić akcję w głowie, konsekwentnie, ciągle mieć świadomość tego, jaki efekt wywoła taki układ scen.
Małgorzata Major: Muszę zapytać od razu, bo to kluczowa zmiana w Pana dorobku. Rola w „Furiozie”, a teraz w „Prostej sprawie” to przełamanie dotychczasowego wizerunku Mateusza Damięckiego. Czy wypadł Pan z szufladki „grzeczny” chłopiec? Jak się Pan z tym czuje?
Mateusz Damięcki: Udało mi się wreszcie zagrać role, które przyniosły mi więcej satysfakcji, niż wiele spośród tych, nad którymi pracowałem wcześniej. Dla mnie jest to kwestia właśnie satysfakcji bądź jej braku, sprostania jakimś ambicjom, zadowolenia z zagrania wreszcie czegoś innego. Czuję się świetnie, choć nie sądzę, żeby moje samopoczucie miało większy wpływ na mój wizerunek.
Dla mnie znacznie bardziej interesujące jest to, jak reżyser Cyprian Olencki i producent Marcin Zarębski poprowadzili ten pomysł, czyli zatrudnienia mnie do pierwszego [mowa o „Furiozie” – przypis red.], jak i drugiego projektu. Sięgnęli przecież po człowieka, który przez lata kojarzony był z wizerunkiem spokojnego, fajnego, ciepłego chłopaka, narzeczonego, męża, ewentualnie ojca, takiego młodego „uśmiechniętego chłopaka w koszuli w kratę”… Był moment, że grałem też w mundurach, bo ładnie w nich wyglądałem. Ogólnie wszystko było we mnie i wokół mnie takie… ładne. No więc wzięli kogoś takiego do zagrania Goldena, a teraz Inco. I to był super pomysł. Ja nie narzekam (śmiech).
Małgorzata Major: Nie chciał Pan być już ładny?
Mateusz Damięcki: Chciałem, żeby poszła informacja, że jestem w stanie i tak, i tak.
Małgorzata Major: Wygląda na to, że poszła.
Mateusz Damięcki: W aktorstwie najgorsza jest stagnacja. To, że siedzisz w jednym miejscu i grasz jakiś spektakl przez lata, to jest ok, do momentu, kiedy masz świadomość, że równolegle grasz cztery inne spektakle i każdego dnia możesz być kimś innym. W środę wcielasz się w postać komediową, a we czwartek występujesz w cięższym repertuarze i mówisz sobie „kurde, grałem wczoraj tamtego bohatera, dziś gram tego, może dzisiaj pożyczę sobie od tego wczorajszego trochę elementów komediowych, bo przecież ludzie, w tym swoim prawdziwym życiu, mają wiele twarzy”.
A aktor? Tym bardziej – mam taką gębę, jaką mam i niektórzy uważają, że jest ładna. Inni uważają, że jest ciekawa, a jeszcze inni, że jest nieciekawa. Dodatkowo mnie w szkole nauczyli jak się nią posługiwać. Nauczyli mnie robić różne miny. No więc wykorzystajmy to. Przecież seryjni mordercy czasem wyglądają bardzo zwyczajnie, nieciekawie, czasem ludzie zakompleksieni, skryci wyglądają bardzo interesująco. Mają w sobie pokłady frustracji, a wyglądają na szczęśliwych. Smutni ludzie są weseli, a weseli są smutni.
Pomyślałem więc, że to super pomysł ze strony producentów, także w myśleniu PR-owym o tym projekcie. Zatrudnić kogoś, kto ma duży dorobek, znany kilku pokoleniom widzów. Nie krępuję się tego mówić, bo wiem, jaka jest prawda. Niezależnie od tego, czy byłaby to rola duża, czy mała, mam określoną grupę odbiorców, którzy być może będą chcieli obejrzeć to, co zaprezentuję.
Kilka pokoleń widzów
Małgorzata Major: Kto ogląda Mateusza Damięckiego?
Mateusz Damięcki: Gdy jadę poza Warszawę zagrać spektakl, albo na spotkanie charytatywne, to gdy jakieś panie chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie, często mówią „nigdy nie zapomnę Pana z serialu »Matki, żony i kochanki«” [serial był emitowany na TVP1 w latach 1996-1998 – przypis red.].
Inna grupa moich widzek, to fanki doktora Radwana [Mateusz Damięcki występuje w serialu „Na dobre i na złe”, gdzie gra postać ginekologa Krzysztofa Radwana – przypis red.] mówiące, że gdyby w rzeczywistości byli tacy ginekolodzy, to byłoby super. Co jakiś czas przyjdzie też do mnie jakiś 16-letni łepek, zbije ze mną piątkę i powie „kurde, widziałem »Furiozę«, sztos”.
Ostatnio u mnie na siłowni, podszedł do mnie 19-latek, który chciał sobie zrobić ze mną zdjęcie i powiedział, że obejrzał z kolegami „Furiozę” i następnego dnia poszli na siłownię i do dzisiaj chodzą, bo chcieli mieć jakiś cel i w końcu znaleźli, Goldena.
Małgorzata Major: Nie obawia się Pan, że fanki „Matek, żon i kochanek” mogą nie zostać fankami „Prostej sprawy”, bo „taki ładny chłopak, a w negliżu, poobijany…”?
Mateusz Damięcki: Byłoby cudownie dostać taką recenzję. W świecie aktorskim anegdota jest na wagę złota. Każdy chciałby zostać jej bohaterem. Mam taką jedną anegdotę o „Furiozie”.
Małgorzata Major: Słucham.
Mateusz Damięcki: Byłem już w trakcie zdjęć do „Furiozy”, pojechałem na moją ulubioną stację, zatankować samochód. Tankuję, wchodzę do środka, za kontuarem pani, którą bardzo lubię. Lata się już znaliśmy. Na mój widok nie wiedziała, gdzie wzrok skierować, płacę, ona mówi – „NIP poproszę”. Podałem NIP, a ona na to: „Jezu, poznałam Pana dopiero po NIP-ie”. W życiu nikt mnie dotychczas nie poznał po NIP-ie.
Wszedł łysy, umięśniony… Ona się mnie po prostu przestraszyła, co też mówi sporo o tym, jakie są stereotypy co do naszego wyglądu. Dlatego zagranie bohatera, który jest ode mnie tak daleko, zarówno w jednym, jak i drugim przypadku jest znacznie ciekawsze i – paradoksalnie – nie stanowi wyzwania, stanowi wielką przygodę. Zagranie osoby bliskiej mnie albo takiej, do której się wszyscy przyzwyczaili w moim dorobku, jest dużo trudniejsze.
„Prosta sprawa” i co dalej?
Małgorzata Major: Czego się Pan spodziewa po „Prostej sprawie”, dobrego przyjęcia? Czy recenzje jeszcze robią na Panu jakiekolwiek wrażenie?
Mateusz Damięcki: Robią, ale nie czekam na nie. Po tylu latach pracy zdałem sobie sprawę, że to, czy film się uda, czy nie, jest wtórne i bardzo często nie zależy od tego, czy sam produkt jest w efekcie dobry, czy zły. Osobiście nie mam wpływu na montaż, na postprodukcję filmu lub serialu. Na sposób, w jaki będzie promowany.
Nie czekam na recenzje, bo wiem, że dałem z siebie wszystko. Tak staram się podchodzić do mojej pracy zawsze. Bez względu na to, co gram, na planie jestem zaangażowany na 100 procent. Więcej nie mogę zrobić. Robię tyle, ile mogę. Z oczekiwaniem na recenzje wiążą się nadzieje, a jak zaczynają dochodzić do głosu nadzieje, to przychodzi też rozczarowanie. A po co mi rozczarowanie.
Małgorzata Major: Czy chce Pan powrócić jako bezimienny mściciel w kolejnych sezonach?
Mateusz Damięcki: Czytelnicy znają historię tego bohatera, wiedzą, że Wojtek Chmielarz napisał kilka książek o nim więc naturalną koleją rzeczy, o czym wiedzieliśmy od samego początku, jest to, że jeśli Bezimienny spodoba się widzom, chętnie pokażemy go w kolejnych odsłonach, w innych okolicznościach.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby tego bohatera zagrać jeszcze raz.
Małgorzata Major: Czy jest jakieś „ale”?
Mateusz Damięcki: Nie jestem wielkim zwolennikiem tego, żeby udawać, że czas nie minął. Gdyby miały powstać kolejne sezony, chciałbym, żeby bohater był starszy, żeby pokazać czas, który upłynął od pierwszego sezonu. To też ma znaczenie w procesie dojrzewania bohatera. Poza tym bywa zabawnie, gdy 40/50-latkowie udają 30-latków, bo np. trzeba nakręcić prequel.
Małgorzata Major: Widzowie nie dają się na to nabrać. W ostatnich miesiącach oglądaliśmy kilka seriali, także polskich, które ten problem mocno uwypukliły.
Mateusz Damięcki: Charakteryzacja bywa świetna, ale gdy przyprószone siwizną włosy muszą zostać zafarbowane na potrzeby roli, to efekt bywa różny. Dlatego lubię pokazywać, że czas płynie i moi bohaterowie też się starzeją.
Naszą recenzję „Prostej sprawy” znajdziecie tutaj. Serial zadebiutował 17 maja na Canal+ Premium i Canal+ online.
Zobacz: Fani chcą bojkotować „Reacher”. Powodem wywiad z Alanem Ritchsonem
Dołącz do dyskusji: Mateusz Damięcki: Mam taką gębę jaką mam i niektórzy uważają, że jest ładna