Firmy badawcze największymi przegranymi wyborów prezydenckich w USA?
Liczenie głosów w wyborach prezydenckich w USA jeszcze trwa. Walka między Joe Bidenem a Donaldem Trumpem jest bardzo wyrównana i określana jest mianem największej batalii o Biały Dom w historii. Tymczasem przedwyborcze sondaże wskazywały na zdecydowaną przewagę Joe Bidena w wyścigu o prezydencki fotel. Zdaniem ekspertów z firm badawczych rozbieżności spowodowane są niedoszacowaniem tzw. shy voters, którzy nie chcą ujawniać swojego poparcia dla Donalda Trumpa.
Publikowane na kilka dni przed wyborami prezydenckimi sondaże przedwyborcze w USA, podobnie jak na przestrzeni ostatnich tygodni dawały wyraźne zwycięstwo Joe Bidenowi. Miał mieć ok 52 proc. głosów, podczas gdy obecnie urzędujący prezydent Donald Trump - ok. 43 proc.
Podobnie jak przed 4 laty instytuty badawcze w Stanach Zjednoczonych nie doszacowały wyników wyborczych
Donalda Trumpa. Z ich sondaży wynikało bowiem, że przewaga Biodena nad Trumpem w wyborach powszechnych może wynieść nawet 7,4 proc. tymczasem okazuje się, że miał on zaledwie 1,1 proc. przewagi nad dotychczasowym prezydentem.
Podobnie było w przypadku szacowania wyniku wyborów w poszczególnych stanach Ameryki. Wprawdzie instytuty wytypowały zwycięstwa w każdym z nich, jednak nie doszacowały wyników kandydatów. I tak np. I tak np. wg sondaży przedwyborczcyh Biden miał zdobyć w Wisconsin 6,7 proc. przewagę nad Trumpem, finalnie okazało się, że miał zaledwie 0,7 proc. więcej głosów.
Powtórka sprzed 4 lat?
Dla Michał Raszki, członka zarządu w agencji public relations Grupa PRC Holding, wykładowcy w Wyższej Szkole Bankowej w Chorzowie obecnie największym przegranym wyborów w USA są firmy badawcze, które prognozowały na podstawie sondaży ich wynik.
Nasz rozmówca przypomina, że już 4 lata temu firmy badawcze błędnie przewidziały wynik wyborów, stawiając na Hillary Clinton. Jedna z najbardziej cenionych tego typu firm FiveThirtyEight (od liczby elektorów – 538), dawała w 2016 roku szansę na zwycięstwo Demokratki w stosunku 65 do 35. Teraz prognozowała wynik na 90 do 10 na korzyść Bidena. Opowiada, że Hillary Clinton była tak pewna zwycięstwa, że na noc wyborczą wybrała hotel z przeszklonym dachem – jako symbol tego, że jako pierwsza kobieta w USA przebije szklany sufit waszyngtońskiej polityki i zostanie prezydentem. Skończyło się tak, że zszokowana nie wyszła tej nocy do swoich wyborców.
- Wtedy firmy badawcze tłumaczyły, że na poziomie ogólnokrajowym pomyliły się tylko o 1 proc., trafnie przewidując że więcej głosów dostanie Clinton, a łącznie ich prognozy sprawdziły się w ponad 90 proc. Tylko, że w kluczowych stanach, decydujących o zwycięstwie, tzw. swing states, pomyliły się na korzyść Trumpa. To tak jakby producent samochodów powiedział, że właściwie wszystko w ich autach działa świetnie, poza tym, że podczas jazdy może odpaść koło - zaznacza Michał Raszka.
Niedoszacowani "shy voters"
Jego zdaniem mamy tu do czynienia z tzw. demokracją sondażową. Mówi, że sondaże zawyżające wynik Joe Bidena mogły z jednej strony działać demobilizująco na wyborców Demokraty, który właściwie miał mieć zwycięstwo w kieszeni. Z drugiej strony sondaże od miesięcy nie dające szans Trumpowi mogły utrudnić mu zbieranie środków na kampanię (faktycznie miał mniejszy budżet od konkurenta), bo przecież jeśli jest przegranym, to nie ma sensu go wspierać.
Firmy badawcze zapowiadały, że w tym roku nie popełnią tych samych błędów. Miały już identyfikować wyborców, którzy byli niedoszacowani. - Np. biali, gorzej wykształceni mężczyźni podobno rzadziej odbierają telefon, w związku z tym tą grupę należało dodatkowo uwzględnić. W metodologii badań miało być uwzględnione niedoszacowanie poparcia Trumpa. Jednak jak widać po wynikach tegorocznych wyborców wciąż nie zostali odpowiednio uwzględnieni tzw. shy voters, czyli wyborcy, którzy z różnych względów ukrywają poparcie dla Trumpa. To głównie osoby z mniejszości etnicznych, ale i środowiska akademickie czy mieszkańcy dużych miast - komentuje Michał Raszka.
Wskazuje, że na Florydzie w ostatnim dniu przed wyborami sondaże dawały 2,5 proc. przewagi Bidenowi – przegrał o 3,3 proc., Biden miał powalczyć o republikański Texas, ale z sondażowej straty 1 proc., zrobiło się prawie 6 proc. W swing states z pasa rdzy: w Pensylwanii z sondażowych 4,7 proc. została przewaga 0,8 proc., Wisconsin z 8,4 proc. finalnie jest 0,7 proc., w Michigan z 7,9 proc. jest 2,7 proc. (dane sondażowe za FiveThirtyEight.com, wyniki wyborów – stan na 10.11.2020).
- Prawdopodobnie firmy badawcze w tym roku będą się tłumaczyć tak jak 4 lata temu, że generalnie miały rację. Przecież w skali kraju przewidziały, że więcej głosów dostał Biden (nietrudno to przewidzieć, skoro Demokraci w ostatnich 8 elekcjach dostawali więcej głosów aż siedmiokrotnie), który zdobył kilka swing states, co również prognozowały. Tylko, że ze zdecydowane zwycięstwa Demokraty, do którego wszystkich przekonywały, okazało się, że jest to jedna z najbardziej wyrównanych batalii o Biały Dom w historii - podkreśla ekspert.
Wyniki sondaży będą przedmiotem głębokiej analizy
Urszula Krassowska, managing director public division w firmie badawczej Kantar przestrzega, by przede wszystkim poczekać na ostateczne wyniki, a zliczanie głosów może jeszcze długo potrwać.
- Różnice pomiędzy sondażami a wynikami głosowania w tegorocznych wyborach w USA będą przedmiotem analizy socjologów pewnie jeszcze przez długi czas. Niezależnie od wniosków do jakich dojdą socjologowie w odniesieniu do tych konkretnych wyborów, w badaniach sondażowych zawsze trzeba zwracać uwagę na takie elementy jak dobór próby i dotarcie do reprezentacji całego społeczeństwa. Wiadomo także, że nie wszystkie grupy wyborców równie chętnie zgadzają się na udział w badaniu. Bywa tak, że pewne kategorie osób są nadreprezentowane (jest ich zbyt wiele), a inne niedoreprezentowane (jest ich zbyt mało). Ważne jest zachowanie odpowiednich proporcji w grupie biorącej udział w badaniu i nie chodzi tylko o takie parametry jak płeć, wykształcenie, wiek, ale liczą się także inne cechy np. pochodzenie etniczne. Poza tym mówi się o tzw. "shy voters". To są osoby, które niechętnie dzielą się z innymi swoimi wyborami politycznymi. Niechętnie biorą udział w sondażach, są skłonne do skrywania swoich poglądów i uciekania się do odpowiedzi "nie wiem, na kogo oddam swój głos", podczas gdy naprawdę już dobrze wiedzą. Zdarza się, że w sondażu podają nazwisko innego kandydata niż ten, którego wybierają w rzeczywistości. Są osoby, które decydują w ostatniej chwili lub zmieniają swoje zamiary i nie głosują wcale - zaznacza Urszula Krassowska.
Nasza rozmówczyni dodaje, że w tegorocznych wyborach prezydenckich w USA zwracano uwagę na zaskakująco wysoką frekwencję nieprzewidzianą w sondażach. - To potwierdza znaczenie dobrego zdiagnozowania grupy wyborców decydujących się w ostatniej chwili na oddanie głosu. Oprócz tradycyjnych pytań o deklaracje wyborcze badacze sięgają po różne rozwiązania, żeby móc prawidłowo dookreślić zamiary respondentów i uniknąć odchyleń wynikających z efektu np. poprawności politycznej. Uwzględnia się np. poziom akceptacji i analizy szybkości reakcji na określone cechy kandydatów, aby przewidzieć decyzje wyborcze - mówi ekspertka.
W weekend Associated Press, CNN, Fox News poinformowały nieoficjalnie, że Joe Biden zdobył już wymagane 270 głosy elektorskie (AP podawała, że w całym kraju ma już na koncie 290 głosów, a CNN – 279), tym samym zostanie kolejnym prezydentem USA.
Dołącz do dyskusji: Firmy badawcze największymi przegranymi wyborów prezydenckich w USA?
Duża pomyłka :P