SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

„I tak po prostu…” HBO wraca z drugim sezonem. Sprawdzamy, czy ten powrót ma sens

Kontynuacja „Seksu w wielkim mieście”, czyli serial „I tak po prostu…” mimo miażdżącej krytyki po emisji pierwszego sezonu, wraca z nowymi odcinkami, a aktorki mówią wprost, że nie bardzo interesują je recenzje i polemiki. Czy Michael Patrick King posłuchał rad wiernej widowni i poprawił „usterki”?

„I tak po prostu…”, HBO Max„I tak po prostu…”, HBO Max

Oglądając siedem z jedenastu odcinków nowego sezonu „I tak po prostu…” można o nim sporo powiedzieć. Scena otwierająca pierwszy odcinek to policzek, dla wszystkich mających nadzieję, że showrunner Michael Patrick King wyciągnął wnioski z krytyki pierwszego sezonu. Przez trzy minuty oglądamy bohaterki, które w montażu równoległym wychodzą z łazienki do sypialni, gdzie ktoś na nie czeka.

Rozbudowana scena erotyczna przypomina najlepsze lata „Mody na sukces”, kiedy realizatorzy dbali o idealne ułożenie włosów bohaterek, idealne ułożenie ciał i pościeli, a w tle rozbrzmiewały dźwięki saksofonu. Nie inaczej jest w „I tak po prostu…”. Carrie wychodzi z łazienki w nonszalancko narzuconej bluzie, na nogach ma szpilki. Bohaterki nie idą do sypialni, one robią catwalk niczym profesjonalne modelki wybiegowe.

Flirty, romanse i stałe związki

Szybko orientujemy się, że Carrie (Sarah Jessica Parker) spotyka się z producentem swojego podcastu (w tej roli Ivan Hernandez), Miranda (Cynthia Nixon) wciąż jest w Los Angeles z Che (Sara Ramirez), a Charlotte (Kristin Davis) z mężem i rodziną na kanapie. Pozostałe bohaterki, które powiedzmy szczerze, mało kogo obchodzą, też się pojawiają, żeby wypełnić pustkę po Samanthie, ale nie jest to możliwe. Mogłoby ich nie być i nikt by nie zauważył nieobecności Che, Lisy (Nicole Ari Parker), Nyi (Karen Pittman) oraz Seemy (Sarita Choudhury). Carrie wiele przeszła w ostatnim roku, ale nie uczy się na błędach. Mimo że jest w niezobowiązującym związku z facetem, który wnosi do ich relacji swoje pasje i zainteresowania, ona je przejmuje, bo – jak zwykle – musi być cheerleaderką nawet jeśli nie ma ochoty na zaangażowanie.

Żeby wyjaśnić, jak bardzo absurdalny jest odcinek otwierający sezon, wspomnę, że bohaterki przygotowują się do wyjścia na Met Galę. Tak po prostu, taki zwykły wieczór, zamiast wyjść na drinka, idą na Met Galę. Wynika z tego sporo problemów i nieporozumień, prawie jak w komedii slapsticowej.

Powrót do przeszłości

I kiedy sądziłam już, że dalsze odcinki będą podobną katastrofą jak pierwszy, okazało się jednak, że im dalej, tym lepiej. Z okazji niedawnego 25-lecia „Seksu w wielkim mieście” przypominaliśmy najciekawsze odcinki serialu i gdy zestawić je z tym, co Michael Patrick King funduje nam teraz, jest kiepsko, ale minimalnie lepiej niż w poprzednim sezonie. Pamiętacie „Dwudziestoletnie dziewczyny, trzydziestoletnie kobiety”? Rzecz dzieje się w Hamptons, a Carrie porównuje się z młodszą od niej Natashą (Bridget Moynahan), czyli nową dziewczyną Biga. Sporo miejsca poświęcono wówczas analizie tego, jak zmieniło się życie bohaterek po 30. W nowej transzy mamy podobny odcinek i wypada on całkiem nieźle. Carrie spotyka swoją dawną szefową i mentorkę z „Vogue”, Enid Frick (w tej roli Candice Bergen). Rozmawiają o nowym projekcie medialnym Enid i Carrie zamiera gdy słyszy z jej ust: „bo kobiety w naszym wieku…”. Cały czas zastanawia się, czy będąc po 50., wpadła już do jednej szufladki z kobietami w wieku 70+. Boli ją to tak samo, jak spotkanie Natashy i zrozumienie, że nie jest już dwudziestoletnią dziewczyną, po czym uświadamia sobie, podobnie jak dwadzieścia lat temu, że moment, w którym znajduje się teraz, bardzo jej odpowiada.

Akcja rozciągnięta jest na cały rok, więc odhaczamy Halloween, zimę i Walentynki. Jak zawsze jest to dla bohaterek „big deal”, żeby nie spędzać samotnie wieczoru 14 lutego. Ciekawsza od Walentynek jest jednak opowieść zimowa, w której twórcy bawią się konwencją baśniową. Całe miasto zasypane jest śniegiem, a dziewczyny mają ważne sprawy do załatwienia poza domem. I każda z nich (z Carrie i Charlotte na czele) przedziera się przez zaśnieżone miejskie chodniki, jakby były ostatnimi ludźmi żyjącymi w Nowym Jorku. W tym odcinku dostajemy pokaz siły i memento, żeby cały czas sięgać po to, na czym nam zależy.

Miranda zgarnia wszystko

Jedynym śladem po latach świetności „Seksu w wielkim mieście” jest Miranda. Mimo że poprzedni sezon podważył wiarygodność tej postaci, tym razem showrunner oddaje jej głos i udowadnia, że to wciąż najciekawsza bohaterka. Wyrazista, konkretna, odważna, ciągle ucząca się siebie i zdecydowana ryzykować. To wciąż ta sama dziewczyna, która obawiała się macierzyństwa i związku ze Steve’em (ten wątek ciekawie powraca, zataczając koło) i ta sama, która mówi, co myśli. Niestety zbyt mało jest interakcji między Carrie a Mirandą, ponieważ wciąż ich relacja rozmywa się z powodu nowych postaci krążących w pobliżu niczym natrętne muchy. Rozumiem, że przez ich wprowadzenie twórcy mówią, że wszystko się zmienia, przyjaźnie także, ale dawniej rozmowy Carrie i Mirandy należały do najciekawszych w serialu. Ich słynne dwie kłótnie również. Dzisiaj, bohaterki się mijają.

O Charlotte nie mam zbyt wiele do powiedzenia, ponieważ jej wątek jest błahy, nieistotny i pozbawiony zdarzeń. Jest „matką – pitbullem” i na tym skupia się jej większość aktywności. Jedyny zabawny fragment scenariusza dotyczący Charlotte, to impreza halloweenowa, podczas której z Harrym przebierają się za parę z bardzo dobrego i popularnego serialu sprzed kilku lat. Prawdopodobnie go oglądaliście. Podpowiem, że serial opowiada o parze szpiegów…

Bohaterka żyje w absurdalnie uprzywilejowanym świecie. Spędza cały dzień na próbie odkupienia sukienki Chanel, bo chcę ją mieć w szafie. Trudno traktować to poważnie, w czasach gdy seriale, w tym produkcje HBO, przyzwyczaiły nas do diagnozowania współczesnych problemów społecznych, także w komediowej formie. W ostatnich latach nawet bohaterowie „Mody na sukces” są bardziej zaangażowani w problemy dzisiejszego świata niż Charlotte.

Odpowiedź obsady

W „The New Yorker” ukazał się niedawno obszerny artykuł Rachel Syme, zatytułowany „Why Sarah Jessica Parker keeps playing Carrie Bradshaw”. Autorka opisuje kulisy powstawania serialu i ujawnia, że Michael Patrick King oraz Sarah Jessica Parker czuli się zobowiązani do tego, żeby nowy tytuł otwierał się na mniejszości etniczne i seksualne. Odtwórczyni roli Carrie ignoruje głosy krytyczne, mówi, że nie czyta recenzji. Z kolei Cynthia Nixon w wywiadzie udzielonym „Vanity Fair” podkreśla, że krytyka postawy Mirandy jej zdaniem wynika z tego, że nagle widzki serialu, czyli białe kobiety takie jak ona i Miranda, przestraszyły się, że Miranda zmienia swoje życie i ryzykuje. Obawiają się, że skoro Miranda weryfikuje swoje decyzje, to one też będą musiały. I że być może one też się oszukują, ale nie mają takiej odwagi jak bohaterka. Brzmi to jednak nie do końca przekonująco. Widownia była rozczarowana gwałtownością zmian podejmowanych przez Mirandę, dla których nie było kontekstu, a nie tego, że cokolwiek robi.

Zapełnienie serialu postaciami, które nie mają dla widowni żadnego znaczenia, sprawia, że fanki „Seksu w wielkim mieście” muszą się przedzierać przez wątki fabularne w poszukiwaniu tego, co je najbardziej interesuje, czyli losów Carrie, Mirandy i Charlotte. Drugi sezon daje nieco więcej dobrych wspomnień oryginału dzięki powrotowi bohaterki granej przez Candice Bergen i oczywiście dzięki obecności Johna Corbetta. Wrócił też humor znany z pierwszych sezonów. Bohaterki starają się być blisko nurtu zwykłego życia, ale marnie im to wychodzi (jedynie problemy mieszkaniowe i prywatne Mirandy wydają się czymś, co przypomina klasyczny „Seks w wielkim mieście”), zwłaszcza gdy Carrie przelewa sto tysięcy dolarów PayPalem na cel, który zupełnie jej nie interesuje.

Michael Patrick King nie obiecywał, że nowe odcinki będą powtórką starego serialu, w końcu z jakiegoś powodu zdecydował się wyprodukować odrębny tytuł, ograniczył monologi Carrie i zaczął opowiadać nową historię. Drugi sezon lepiej radzi sobie z łączeniem starego i nowego świata, ale wciąż nie brzmi jak dobrze znana melodia. A o to chodziło najwierniejszej widowni przygód Carrie Bradshaw. O nostalgiczny powrót do przeszłości i celebrowanie wspomnień.

Drugi sezon „I tak po prostu…” zadebiutował na platformie HBO Max 22 czerwca.